Picture
Niniejszy album przesłuchałem prawie że od razu po premierze i nie zrobił wówczas na mnie wielkiego wrażenia. Plusem mogłoby być już to, że nie zrobił na mnie złego wrażenia, jednak nie czułem specjalnej potrzeby, aby do niego powracać. Ostatnio natomiast pokusiłem się ponownie zapuścić sobie trzecią z kolei i przedostatnią w ogóle płytę młodszego brata RZA (jakby ktoś nie wiedział - jednego z najważniejszych członków oraz założycieli legendarnego Wu-Tang Clanu), który nazywa się Terrance Hamlin, a występuje pod pseudonimem 9th Prince.

"Revenge of the 9th Prince" jest typowo undergroundowym i niezależnym wydawnictwem. 9th Prince, mimo że nie jest wcale fatalnym raperem (a miejscami nawet potrafi zaciekawić słuchacza), nie zyskał jednakże rozgłosu w świecie mainstreamowego hip-hopu. Nawet pokrewieństwo z RZA w tej kwestii nie było pomocne. Słuchając tekstów 9th Prince'a można odnieść jednak wrażenie, że taki stan rzeczy wcale mu nie przeszkadza. I dobrze, bo w undergroundowej konwencji jego mimo wszystko niezbyt charakterystyczne flow musi sprawdzać się o wiele lepiej.

Odnośnie stylu głównego bohatera niniejszej płyty mam dwa główne zastrzeżenia. Pierwszym z nich jest niezaprzeczalny fakt, że pod względem merytorycznym takich raperów jak on jest mnóstwo i właściwie niczym w swym przekazie się oni od siebie nie różnią. A wspomniany przekaz jest raczej hardcore'owy, natomiast sam 9th Prince bardzo dobrze wpasowuje się w rolę typowego ulicznego rapera ze Wschodniego Wybrzeża USA. Nie da się także pominąć oczywistych odniesień do nieco abstrakcyjnego stylu, właściwego raperom powiązanym z Wu-Tang Clan. Tak więc, jeśli chcecie poczuć się zaskoczeni warstwą liryczną niniejszego albumu, poszukajcie raczej undergroundowego hip-hopu dla siebie gdzie indziej.

Drugim z zastrzeżeń, o których wspominałem powyżej, jest flow... Żebyście nie zrozumieli mnie źle - 9th Prince'a na bicie słucha się całkiem przyjemnie, jednakże raz na jakiś czas trafi się jakieś niedociągnięcie w postaci błędnej artykulacji bądź wypadnięcia z rytmu. Na pewno w części były to zabiegi zamierzone przez samego wykonawcę, niemniej jednak jakoś specjalnie tego typu pomysły do mnie nie trafiają. W każdym razie wzmiankowane wcześniej niedociągnięcia nie wpływają zbyt negatywnie na moją ocenę flow 9th Prince'a, a sam jego styl, choć do bólu przeciętny, całkiem przyjemnie komponuje się z energicznymi bitami, które w większości znajdują się na niniejszej płycie.

No właśnie, przejdźmy teraz do produkcji muzycznej, która jest chyba najmocniejszą stroną albumu. Za prawie wszystkie bity, jakie znajdują się na płycie (z wyjątkiem jednego, produkcji niejakiego Monstera), odpowiada producent ukrywający się pod nic mi nie mówiącym pseudonimem BP. Jest to dla mnie postać właściwie zupełnie obca (nie słyszałem jego bitów po prostu nigdzie indziej), a szkoda, bo na tej płycie produkcja muzyczna jest naprawdę bardzo dobra! BP operuje wieloma melodyjnymi samplami, które w połączeniu z mocnymi pętlami perkusyjnymi i umiarkowanie zarysowaną linią basu tworzą naprawdę interesującą całość. Na pewno nie można nazwać bitów wykorzystanych na niniejszym albumie przez 9th Prince'a za przełom, jednak trzeba oddać im jedno - że naprawdę fajnie się ich słucha. Niekojarzony przeze mnie producent o pseudonimie Monster także zrobił dobrą robotę w przypadku bitu swojego autorstwa, jednak jego produkcja nie zapadła mi w pamięć w takim stopniu, jak ma to miejsce w przypadku BP.

9th Prince zaprosił do występu na swojej płycie również kilku gości. Ich dobór raczej nie zaskakuje - są to bowiem w dużej mierze undergroundowi raperzy związani z Wu-Tang Clanem. Możemy w związku z tym usłyszeć na niniejszym albumie również takich MC's jak Killah Priest (definitywnie najlepszy z gościnnych występów, który bez wątpienia przyćmił głównego wykonawcę), Shyheim czy też nadmieniony wcześniej brat 9th Prince'a, RZA. Należy także wspomnieć o całkiem fajnej gościnnej zwrotce w wykonaniu rapera kalifornijskiego Planet Asia, pozostałe featuringi zaś nieszczególnie utkwiły mi w pamięci. Ponadto na płycie znajdują się dwa tak zwane przeze mnie "przerywniki" (podpisane tu jako "interlude", ale równie dobrze mogło być "skit" etc.) - w mojej ocenie nie wnoszą one nic do całości, ale jako że łącznie trwają niewiele ponad minutę, ich obecność ani nie przeszkadza w słuchaniu, ani nie daje się specjalnie odczuć.

Recenzja była długa, więc podsumowanie postaram się wykonać zwięźle. A więc, nie lubisz typowego nowojorskiego ulicznego hip-hopu z podziemia? Ta płyta nie jest dla ciebie. W przeciwnym wypadku natomiast, o ile nie spodziewasz się nowatorstwa i oryginalności, według mnie warto dać jej szansę.


Link do albumu w mp3 [320kbps, 115 MB]: http://novafile.com/u3fz6mt9euyt